I chociaż klimat tej wyspy znacznie się rożni od tego, którego możemy chociażby doświadczyć na południu Francji, to łączy nas jedno... Lawenda.
Nie wiem czy wiecie ale podobnie jak w Prowansji, także i tu, szczególnie na południu Anglii można znaleźć przepiękne lawendowe pola.
Klimat jest tutaj łagodniejszy, niż w innych częściach kraju, przez co sprzyja rozwojowi tego biznesu. Wiele z nich powstało w ostatnich kilku, kilkunastu latach. Jedno z najstarszych znajduje się w Kent, nieopodal Tumbridge Wells.
Dowderry Nursery posiada największą kolekcje Lawendy w całej Wielkiej Brytanii- ponad 400 rożnych gatunków, i odmian tej rośliny.
Farmę chcieliśmy odwiedzić już dawno. Pierwsze plany zaczęły się już w zeszłym roku, ale jak to zwykle bywa czas nie czeka na nikogo, i zanim się obejrzeliśmy był już październik, a Lawenda dawno przekwitła...
W tym roku już w maju zaplanowaliśmy nasze wizytę, ale jak to w życiu bywa zawsze coś staje nam na przeszkodzie. A bo to urlop, jeden, drugi, trzeci, choroby, królewskie wizyty, spotkania, szkolenia i egzaminy.
Ale udało się! Dwa tygodnie temu w końcu dotarliśmy na farmę. W piękny słoneczny dzień już z daleka zapachniało dla Nas Lawenda.
Miejsce jest niewielkie, ale tworzone przez prawdziwych pasjonatów tej rośliny.
Niestety w trakcie Naszej wizyty wiele odmian zdążyło już przekwitnąć - szczyt kwitnienia przypada oczywiście na lipiec, ale farmę można zwiedzać za darmo od maja do października.
Mimo to, nie można się tu nudzić, bo o dziwo niektóre odmiany dopiero rozpoczynają kwitnienie!
Wiele z nich rożni się tez pokrojem , jedne tworzą male zwarte kępy, drugie potężne wały z łukowato przewieszającymi się kwiatami.
Nas najbardziej zainteresowały tzw 'Tender Lavenders' czyli Lawendy, które nawet w brytyjskim klimacie zwykle nie przetrwają zimy w ogrodzie. To po nie przyjechaliśmy tu specjalnie z Londynu.
Większość z nich pochodzi z Wysp Kanaryjskich, stąd tez ich niska mrozoodporność. Najbardziej wytrwale wytrzymają spadki temperatur do 0 C. Rośliny różnią się, także od większości Lawend jakie znamy. Liscie w wielu przypadkach bardziej zielone, i mniej powcinane.
Kwiaty mają także bardziej fantazyjne kolory, i kształty. Niektóre są intensywnie niebieskie!
To co zaskoczyło mnie najbardziej podczas tej wizyty, to zapach. Jeśli macie dobry węch, to szybko zauważycie, ze praktycznie każda z odmian Lawendy pachnie inaczej. Niektóre z nich skłaniają się w stronę 'tradycyjnego' lawendowego zapachu, inne pachną bardziej cytrusowo. I choć nie przepadam za lawendowym zapachem, te cytrusowe nuty naprawdę mnie urzekły.
Z Dowderry wyjechaliśmy z siatką pełną rożnych odmian Lawendy. Masą inspiracji. Brzuchem pełnym herbaty z mlekiem i lawendowych lodów.
A w moim przypadku także jednym obitym kolanem, i odrapanym łokciem. Bo jak to na mnie przystało poleciałam bez zastanowienia 'cykać focie' na bloga... Poślizgnęłam się na żwirowej ścieżce, wykonałam piruet, za który na Olimpiadzie w Rio zdobyłabym zapewne zloty medal. Przywalona wszystkim moim torbami, wpadałam na koniec w krzaki Lawendy... Na pomoc ruszyli mi przemili klienci szkółki, ale zanim dotarli do mnie zdążyłam już z tych krzaków się wygrzebać.
Na otarcie łez dostałam wspomniany już kubek lawendowych lodów.
Mimo wszystko wycieczkę zaliczam do tych udanych. Jeśli będziecie w pobliżu tego miejsca, lub innych mu podobnych. Koniecznie zboczcie z trasy, i zajrzyjcie. Na pewno się nie zawiedziecie. Uważajcie tylko na żwirowe ścieżki, których w Anglii jest pełno :)
Nie wiem czy wiecie ale podobnie jak w Prowansji, także i tu, szczególnie na południu Anglii można znaleźć przepiękne lawendowe pola.
Klimat jest tutaj łagodniejszy, niż w innych częściach kraju, przez co sprzyja rozwojowi tego biznesu. Wiele z nich powstało w ostatnich kilku, kilkunastu latach. Jedno z najstarszych znajduje się w Kent, nieopodal Tumbridge Wells.
Dowderry Nursery posiada największą kolekcje Lawendy w całej Wielkiej Brytanii- ponad 400 rożnych gatunków, i odmian tej rośliny.
Farmę chcieliśmy odwiedzić już dawno. Pierwsze plany zaczęły się już w zeszłym roku, ale jak to zwykle bywa czas nie czeka na nikogo, i zanim się obejrzeliśmy był już październik, a Lawenda dawno przekwitła...
W tym roku już w maju zaplanowaliśmy nasze wizytę, ale jak to w życiu bywa zawsze coś staje nam na przeszkodzie. A bo to urlop, jeden, drugi, trzeci, choroby, królewskie wizyty, spotkania, szkolenia i egzaminy.
Ale udało się! Dwa tygodnie temu w końcu dotarliśmy na farmę. W piękny słoneczny dzień już z daleka zapachniało dla Nas Lawenda.
Miejsce jest niewielkie, ale tworzone przez prawdziwych pasjonatów tej rośliny.
Niestety w trakcie Naszej wizyty wiele odmian zdążyło już przekwitnąć - szczyt kwitnienia przypada oczywiście na lipiec, ale farmę można zwiedzać za darmo od maja do października.
Wiele z nich rożni się tez pokrojem , jedne tworzą male zwarte kępy, drugie potężne wały z łukowato przewieszającymi się kwiatami.
Nas najbardziej zainteresowały tzw 'Tender Lavenders' czyli Lawendy, które nawet w brytyjskim klimacie zwykle nie przetrwają zimy w ogrodzie. To po nie przyjechaliśmy tu specjalnie z Londynu.
Większość z nich pochodzi z Wysp Kanaryjskich, stąd tez ich niska mrozoodporność. Najbardziej wytrwale wytrzymają spadki temperatur do 0 C. Rośliny różnią się, także od większości Lawend jakie znamy. Liscie w wielu przypadkach bardziej zielone, i mniej powcinane.
Kwiaty mają także bardziej fantazyjne kolory, i kształty. Niektóre są intensywnie niebieskie!
To co zaskoczyło mnie najbardziej podczas tej wizyty, to zapach. Jeśli macie dobry węch, to szybko zauważycie, ze praktycznie każda z odmian Lawendy pachnie inaczej. Niektóre z nich skłaniają się w stronę 'tradycyjnego' lawendowego zapachu, inne pachną bardziej cytrusowo. I choć nie przepadam za lawendowym zapachem, te cytrusowe nuty naprawdę mnie urzekły.
Z Dowderry wyjechaliśmy z siatką pełną rożnych odmian Lawendy. Masą inspiracji. Brzuchem pełnym herbaty z mlekiem i lawendowych lodów.
A w moim przypadku także jednym obitym kolanem, i odrapanym łokciem. Bo jak to na mnie przystało poleciałam bez zastanowienia 'cykać focie' na bloga... Poślizgnęłam się na żwirowej ścieżce, wykonałam piruet, za który na Olimpiadzie w Rio zdobyłabym zapewne zloty medal. Przywalona wszystkim moim torbami, wpadałam na koniec w krzaki Lawendy... Na pomoc ruszyli mi przemili klienci szkółki, ale zanim dotarli do mnie zdążyłam już z tych krzaków się wygrzebać.
Na otarcie łez dostałam wspomniany już kubek lawendowych lodów.
Mimo wszystko wycieczkę zaliczam do tych udanych. Jeśli będziecie w pobliżu tego miejsca, lub innych mu podobnych. Koniecznie zboczcie z trasy, i zajrzyjcie. Na pewno się nie zawiedziecie. Uważajcie tylko na żwirowe ścieżki, których w Anglii jest pełno :)
Pozdrawiam serdecznie, i zapraszam na następne wpisy min. o Agapantach oraz bylinach cieniolubnych, które obiecuje pojawią się znacznie szybciej niż ten wpis!
XOXOXO
XOXOXO